..
Niskie formy i przygoda :)

5 | 4417
 
 
2011-08-05
Odsłon: 896
 

Afryka is calling

Dzisiejsza pobudka nie była tak jak każda inna, niebo zasłane deszczowymi chmurami, pozwoliło spać o godzinę dłużej. Jednakże dzień jak ten  przywołał mi wspomnienia, te milsze i te gorsze.

Było to około 10 dni temu, kiedy wraz z i Maćkiem postanowiliśmy się wybrać się do rejonu zwanego "Roadside" na ostateczny pojedynek na jednym z klasyków "Nutsa".
Lekceważąc rozgrzewkę, wstawiłem się w problem obok, który na długo zostanie w mojej pamięci. Pierwsza wstawka była dość obiecująca, doszedłem do trudności. Druga, w której zmieniłem patent okazała się tą ostatnią. Słysząc dźwięk przypominający łamanie suchej gałęzi, z którym się spotkałem 2 lata temu, wiedziałem że nie wróży to nic dobrego. Rozwaliłem sobie palca.

Maciek trochę zniesmaczony zaistniała sytuacją, nie poddał się i nieźle dopingowany zrobił swoją pierwsza 8A+ w RPA.  Ten dzień sprowadził na mnie kilku dniowy wymuszony odpoczynek...

Co się działo z pozostałą trójką uczestników?

Sylwia, która dzień wcześniej przeszła swoją życiówkę, White Mazda Clan, wycenioną na 7C+ pewnie jeszcze odpoczywała po tak trudnym przejściu.

Pawełek z Michałem dochodzili do siebie po Rockstock- imprezie organizowanej przez właścicieli kempingu, która miała na celu dobrą zabawę i integrację wspinaczy. Podczas niej odbył się konkurs na najlepszy "zespół". Każda grupa wcześniej wybrała piosenkę, którą miała "zaprezentować". Sposób był dowolny, rodzaj muzyki także.
Oczywiście nikt by nie przeżył śpiewających wspinaczy, więc większość z nich zadziwiła publiczność śmiesznymi pozami i układami specjalnie ułożonymi pod muzykę. Zapach pieczonej jagnięciny unosił się w powietrzu już od południa. Wieczorem zmiksował się on z zapachem pieczonego kurczaka i grillowanej wołowiny. Góra jedzenia stała otworem. Tej nocy jedzenia nie zabrakło dla nikogo.

Następny dzień minął pod znakiem oglądania filmów. Przez moment nie miałem ochoty na dalszy pobyt w Rocklands. Na szczęście chłopaki z ekipy podtrzymywali mnie na duchu mówiąc że za 7 dni wszystko będzie dobrze, i będę mógł znów się jakoś wspinać. Obmyślając plan co by tu zrobić aby wykorzystać tego nieplanowanego resta  narodził się plan oddania auta i wypożyczenia tańszego.

Misje tą rozpoczęliśmy od wczesnego wyjazdu do Clanwilliam w celu doprowadzenia auta do porządku. Mycie i woskowanie miało pomóc w zakryciu rys, które pojawiły się na aucie. Około godziny 15 byliśmy już w Cape Town, gdzie okazało się że nasze auto będzie dostępne dopiero za 2 dni. Mając nocleg u naszego kolegi Fijała, postanowiliśmy dobrze zagospodarować ten czas i zobaczyć ile tylko się da.

Pierwszego dnia podzieleni na dwie ekipy, udaliśmy się w przeciwne strony.

Ekipa 1
„Surfująca” w skład  której wchodzili chłopaki z Kotłowni(Pawełek, Michał) wybrała się na surfing. Pierwsza miejscówka nad Atlantykiem okazała się słaba (brak fali), nie tracąc żadnej chwili, spakowali deski na auto i przejechali na druga stronę miasta, nad Ocean Indyjski. Po 2 godzinnej walce z falami, zadowoleni i piekielnie zmęczeni wrócili do mieszkania. Jak opowiadają, był to jeden z najlepszych ich dni spędzonych w RPA.

Ekipa 2
„ zwiedzająca” wybrała się na zwiedzanie Przylądku Dobrej Nadziei. Po drodze wypatrzyliśmy drogowskaz na którym  był narysowany pingwin. Nie będąc do końca pewni co to oznacza, postanowiliśmy to zbadać. Okazało się że w Afryce są pingwiny!! Małe, śliczne, ciapkowate istotki, urzekły nas. Dzień zapowiadał się coraz lepiej. Aż do bramki wjazdowej na Przylądek. Okazało się że trzeba za to zapłacić !! Troszkę zniesmaczeni tym faktem wjechaliśmy dalej, jednakże to co zobaczyliśmy okazało się być tego warte. Piękny krajobraz powalał na kolana. Cape Town, otoczone oceanami robiło imponujące wrażenie. Na koniec pobytu, „dzikie” baboons (pawiany) usiadły wzdłuż drogi, dając się oglądać i fotografować.

Wspólny wieczór postanowiliśmy spędzić pod hasłem „przygoda” , wybierając się do Kasyna. Mając dwóch bardzo dobrych pokerzystów, nie mieliśmy sobie równych. Michał lecąc na pełnym gazie, wygrał małe co nieco, za które postawił reszcie obiad. Pawełek grał ostrożnie, co starczyło tylko na parking, ale jak to mówi „przygoda”. Warto było zarwać noc. Ja niestety przegrałem z 40 R na maszynach :D

Następnego ranka szczęśliwi posiadacze „nowego” VW Golfa 1.5 udaliśmy się na dalszy podbój Cape Town, tym razem wspinaczkowo. Powiększoną ekipa o lokalnego wspinacza i cyborga wspinaczkowego z USA. Postanowiliśmy udać się do sektora Cinema gdzie widok na Cape Town jest oszałamiający. Michał otworzył tam swój pierwszy baldzik. Nazwał go „Surfing time” i wycenił na 6B+. Nie mogąc oprzeć się pokusie, spróbowałem swoich sił na nim. Okazał się bardzo przyjemny. Problem ten wiedzie przez mały daszek, do którego trzeba zrobić dynamiczne sięgnięcie. Znajduje się on na przeciwko Mirty- na której Paul kręcił właśnie film.  

Kończąc ujęcia udajemy się w nowe miejsce, gdzie wraz z Maćkiem pokonaliśmy klasyka - „Memento 7B”. Po całym dniu wspinania wracamy do domu. Przede mną trzygodzinna jazda golfem. Nie posiadającym radia. Słysząc tylko warkot silnika, i chrapanie na tylnym, spokojnie cisnę dalej. Rutynowa kontrola na drodze daje trochę fanu. I tak około 23 dojeżdżamy na kempa, który okazuję się być dość dobrze zmoczony. Okazało się że przez pobyt w Cape Town, uniknęliśmy dwu dniowej zlewy. Całe szczęście :D

Następnego ranka naładowani pozytywną energią zaczynamy się wspinać. Jadąc do nowego rejonu Tea pot, każdy z nas znajduje sobie inny problem. Unikając krawądek na prawą rękę, znalazłem klasyka -Ron ron et Caramel 7C+. Zmotywowany po wcześniejszych przejściach chłopaków, udało mi się znaleźć w tak zwanym „sending train”. Kolejny boulder, mało chodzony, szczególnie spodobał mi się po opisie.  Jego nazwa to This is africa. Jak niektórzy stwierdzają jest to wytłumaczenie na niektóre sytuacje które tu mają miejsce. Pawełek z Maćkiem mając odpowiednie patenty, przeszli go flashem. Wszyscy patrząc na siebie stwierdziliśmy że coś szemrana ta cyfra była, i na 7C+ to ona nie zasługiwała.  

Kolejne dni poświęciliśmy na prace nad projektami, mogę zdradzić tylko to że poprzeczka jest podniesiona dość wysoko, i mam nadzieję że będzie o czym wkrótce pisać!!

Dzisiejsze deszczowe niebo mega nas zmobilizowało:

-do ogarnięcia obozowiska

-przygotowania namiotów na nadchodzącą Afrykańską zlewę

-zrobienia zakupów i ugotowania domowego obiadku (kotlet z wołowinki + ziemniaki+ surówka) przez co wszyscy poczuliśmy się jak w domu.

Kończę pisanie siedząc w puchówce pod wiatą, otoczony przez kilkanaście osób, którym ledwo co udało się zdążyć przed porządną zlewą.

Do usłyszenia!!

Paweł Jelonek (www.warmpeace.pl, www.redpoint.pl, www.carpathia.com.pl )

 

 

 

 
 
KOMENTARZE
 
Nick *:
 k
Twoja opinia *:
 
ZAPISZ
 


Archiwum wpisów
 

Pn

Wt

Sr

Czw

Pt

So

Nd